Yoki siedział pod samotnym drzewem opatulony jego lekkim cieniem. Drzewo rosło na polanie i jako jedyne dawało tu cień, trawa była mocno zielona i gdzie nie gdzie rosły kwiatki. Polane przepełniała woń kwitnących stokrotek, dębowych liści i rosy, był bowiem świt. Siedział tam znużony czekaniem i czekaniem. Zamknął oczy i odchylił głowę tak by oparła się o pień. Gdzie jest ten cholerny Tobi. - Pomyślał a jego czoło zmarszczyło się w gniewnym grymasie. Polana była bardzo długa i szeroka co najmniej 500 w tę i e tę.
Offline
A więc? - Spytał Yoki nie otwierając oczu. - Dlaczego zjawiłeś się tak późno? - Zdanie dokończył już wstając, można było usłyszeć szelest trawy uginającej się pod jego ciężarem i tarcie klingi o pochwę, to była jego katana, co oznaczało, że spodziewa się trudnej walki. Dobrze, skoro się spóźniłeś, panie małpo, zaczynaj. - Jego twarz wykrzywiła się lekko w prowokacyjnym uśmieszku.
Offline
Kiedy Yoki usłyszał wypowiedziane zaklęcie, od razu zareagował. Sam rzucił zaklęcie. - Ritsu! - I rzucił się w bok. Powietrzny pocisk o mało co go nie dosięgnął, poczuł powiew na prawym boku. Parsknął. Płynnym ruchem zaczął wyciągać swój miecz z pochwy zwisającej mu na plecach. -Poznaj Kokuje. - Powiedział z szyderczym uśmiechem i obrócił ja tak by uderzać tępą stroną miecza, nie chciał bowiem zranić Tobiego.
Offline